
Jak wszystkich rodaków z naszego pokolenia, czas wojny pozbawił dzieci beztroski i radosnego czasu wzrastania. Wyrzuceni z naszego domu w Gdyni, rodzina nasza znalazła dach nad głową w Małym Kacku. Los jakiego doświadczyła większość rodaków. Wspominam, gdyż tu rozbudziła się żeglarska pasja Zygusia.
Jak? Oto między pagórkami przylegających do obecnej ul. Wrocławskiej był staw, nad którym rozbudziło się Jego żeglarskie zamiłowanie. Na tym stawie pierwsza łódeczka żaglowa wybudowana przez niego, zmierzyła się z wiatrem. Udanie, ku zdziwieniu i radości mojej i towarzyszących nam dzieciaków. Zyga bawił się budową kolejnej żaglówki. Twórczo rozwijał się tworząc kolejne modele. Kształt uzyskiwał tworząc kadłub z gliny, na którym to kopycie kleił poszycie z gazet. Prawie jak obecne technologie. Miał wtedy około 10-11 lat.
Trójka braci: Henryk, Zyga i Czesław
Wymarzone a oczekiwane wyzwolenie stało się faktem. Wróciliśmy do naszego domu w Gdyni na Leśnej. Zmiana nazwy ulicy na Daszyńskiego była niezrozumiała. Dla nas jeszcze dziećmi będących, ze zdziwieniem przyjęta. Wszak ulica biegła leśną doliną gdyńskiego lasu. Rok 1945 zastał mnie w wieku 10 lat, Zygę z 13 a najstarszego brata Henia z 17 latami. Nasz czas, to nauka i pójście do szkół. Ja pomaszerowałem do podstawówki nr 2 po przejściu ulicy, Zyga do ogólniaka a Henryk do handlówki. Obydwie otworzyły swoje podwoje na ul. Morskiej.
Henryk Perlicki
Jako, że z naszej trójki ja pozostałem, muszę oprzeć się o moją pamięć. Nim skupię się na Zydze – rodzinnej „gwieździe”, kilka zdań o Heniu, nie tylko, że był najstarszy, ale też miał swój morski incydent i to również żeglarski. Wspomnę tylko że w wieku 14 lat pracował w warsztatach obecnej stoczni Marynarki Wojennej. Tu chłonął morze i „matrosową” atmosferę. Szczęśliwie uszedł z życiem w czasie alianckich nalotów na gdyński port, będący wówczas bazą niemieckich „u-bootów”. Odłamek bomby, który szczęśliwie go nie trafił, leżał w domu przez lata, jako wojenne trofeum. Handlowcem nie został, zarobkowo wykorzystywał swoje talenty plastyczne, po ukończeniu Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych, tworząc ceramikę. Współuczestniczył w grupie twórców ceramiki kadyńskiej. Żeglował w Yacht Klubie „Stal” w Gdyni. W latach 60 był członkiem Zarządu Klubu. Z racji wolnego zawodu namówiony został do przejęcia funkcji bosmana klubu, po idącym na emeryturę panu Błaszkiewiczu. Sprawował tę funkcję przeszło rok. Był to okres bujnego rozkwitu życia kulturalnego i towarzyskiego w YK „Stal”. Uzupełnię, gdyż cała nasza trójka w tych latach sprawowała zarządowe funkcje. Gwoli ścisłości moja żona Helena też wchodziła w jego skład w późnych latach 60 -tych.
Zyga Perlicki: początki
Czas więc skupić się na żeglarstwie Zygi. Będąc w ogólniaku pierwszoroczniakiem w 1945 roku, nie zaakceptowany do czarnej czwórki, harcerskiej drużyny dorosłych druhów – uczniów ogólniaka, trafił do Morskiej Drużyny. W niej znalazł warunki i atmosferę dla buzującego w Nim żeglarstwa. Praca od podstaw to pozyskanie baraku i jego transport na teren basenu żeglarskiego. Zbiorowym wysiłkiem druhów powstała siedziba harcerska. Basen żeglarski niewiele zachował ze swego estetycznego przedwojennego wyglądu. Systematycznie i równo ułożone ładunki wybuchowe wokół basenu, uciekający hitlerowcy zdewastowali całą konstrukcję nabrzeży i falochronów wysadzając całość w powietrze. Jachty zimujące wokół, w znacznej liczbie, uległy całkowitemu zniszczeniu. Zapaleńcy, w tym druhowie z morskiej drużyny, wyróżniali się żeglarskim, młodzieńczym zapałem.

Na następne lato zastęp, w którym uczestniczył Zyga, zwodował jacht. Jeżeli mnie pamięć nie zawodzi, nazwany „Wyga”. Druhowie wykazywali bardzo dużą aktywność szkoleniową. Wspomnę, bardzo oddziaływające na mnie młodego, ćwiczenia semafora między Zygą posadowionym na wzgórzu nad gdyńskim dworcem a Olafem na oksywskim. Pamiętam dźwięki pikającego morsa wydobywające się spod poduszki. Żeglarstwo stało się podstawowym celem Jego edukacji. Szczęśliwie zaliczył przy tym priorytecie życiowym pierwszą klasę ogólniaka. Wychowawcze oddziaływania Rodziców nie na wiele się zdały.
W drugiej klasie wprowadził w życie anegdotyczną dewizę adeptów żeglarstwa: „Zrezygnuj z wszystkiego co przeszkadza w żeglowaniu„. Tyle tylko, że ciało pedagogiczne było bardziej skuteczne od Niego, relegując Go ze szkoły. Rodzicom przybyło problemów i niepokoju o Jego dalszy los. Za to druh Zyga miał swobodę w opanowaniu żeglarskiego rzemiosła. Basen żeglarski i jacht stały się Jego domem. Żeglował bez ograniczeń. Nie było regulacji prawnych i straży granicznej. Ciekawość i ambicje żeglarskie skłaniały do wyjścia za linię Helu, na Bałtyk. Tak też się zdarzyło. Pamiętam tego dwa przypadki. Jeden to o bardzo przygodowym przebiegu i skutecznym żeglowaniu, desancie na Bornholm za krowim mlekiem i ucieczką z pastwiska, pogonieni przez byczka. Drugi zakończony szczęśliwie, dryfujących z zalanym jachtem, niedaleko cypla helskiego, uratował kuter ratowniczy helskich rybaków. Jacht zachował zapas wyporności w części dziobowej, dzięki grodzi wodoszczelnej, tworzącej forpik. Myślę że w tym przypadku bardzo pomocny był im kalosz, którym zmniejszali przybór wody w tym przedziale. Szczęśliwie powrócili do gdyńskiego basenu, dzięki wsparciu wspomnianego rybackiego kutra ratowniczego. Przymiotnik „szczęście” był szczególnie udziałem Rodziców wypatrujących ich powrotu u nasady Al. Zjednoczenia. Mama warowała tu przez te feralne trzy dni.
Mój Bohater bawił się żeglarstwem i swobodą młodzieńczych lat. Tak to widziałem z pozycji „szczawika” pilnowanego przez Rodziców wg skorygowanej metody wychowawczej.
Jego stan ducha, pełen radości, trudno inaczej nazwać jak zabawą. Przypomnę o nocnych wyprawach na szalupach, aby przewrócić na hasło wszystkie namioty obozu Związku Młodzieży Wiejskiej posadowione na polance redłowskiej. Takie harcerskie zabiegi. Wejście na drogę żeglarskiej edukacji, t.j. żmudnej drogi zdobywania stopni i uprawnień żeglarskich spowodowało, myślę, że dostrzegł potrzebę zdobycia wiedzy ogólnej.
Z nowym rokiem szkolnym podjął naukę wieczorową, a po uzyskaniu tak zwanej małej matury, zdał egzamin do Szkoły Budowy Okrętów CONRADINUM. Zastęp też się rozleciał. Jak mnie pamięć nie myli, to Zyga jedyny podjął pracę zarobkową na lądzie, choć w Stoczni Gdyńskiej, a to był już 1953 rok. Reszta druhów wybrała pracę na morzu. Olaf Krzyżaniak i Medard Przylipiak mimo tego zdobyli uprawnienia jachtowych kapitanów żeglugi wielkiej, oprócz zawodowych morskich kwalifikacji. Pozostał w zakamarkach pamięci również Wrona (imienia nie pamiętam), kapitan rybołówstwa morskiego.
Tak zakończył się młodzieżowy etap Zygowego żeglarstwa. W nim umieścić można ambitne zdobywanie stopni żeglarskich, pierwszy zagraniczny rejs morski jako I oficera pod dowództwem pani j.kpt Sumińskiej, wycieczka Mamy ze mną do Jastarni, gdzie Zyga z nami wykonał małą manewrówkę na basenie portowym, czy incydent na kapitańskim egzaminie z manewrówki – polecenie komisji wykonania „strandowania”. Komisja w porę się zorientowała że z Zygą nie ma żartów. Szybko anulowano zadanie.
Czas ten to ciężkie życie całego polskiego społeczeństwa. Stąd i aktywnych sportowo – żeglarzy. Żeglarstwo w tym czasie, jak to uważały ówczesne partia i rząd, to przeżytek elit kapitalistycznych, stąd niemile widziane. Już wtedy Zyga był dojrzałym i ukształtowanym osobowo mężczyzną i żeglarzem. Pozostał jednak dalej przy swoich żeglarskich marzeniach. Był już cenionym regatowcem po zdobyciu kilku tytułów Mistrza Polski. Burzliwe po regatach, dyskusje żeglarzy na kei gdyńskiego basenu zamykał głos stanowiący Zygi ze swoim charakterystycznym żeglarskim słowem – kawa. Może to inaczej brzmiało? Nie pamiętam, na pewno było na – k – i z końcówka – wa -.
Międzynarodowe starty Zygi
Międzynarodowe starty rozpoczyna Zyga od regat Kieler Woche. Pamiętamy to bezprecedensowe zwycięstwo, które poruszyło nie tylko polskie środowisko żeglarskie, ale również europejskie. 75. jubileuszowe regaty wygrywa polska załoga na s/y Kapitan. Rangę tego zdarzenia podnoszą zwycięstwa we wszystkich wyścigach, oraz fundatorzy zdobytych pucharów – m.in. Berty Krupp. Wymiar społeczny i polityczny tego osiągnięcia 12 lat po zakończeniu II wojny światowej i w czasie dużego napięcia międzynarodowego w Europie, był wyjątkowo znaczący.

Mimo tego żeglarze żyli już swoim życiem, i obdarowywali się wzajemną życzliwością. Polska załoga spotkała się też z takim przyjęciem, a Zygę obdarzono dużym szacunkiem, poważaniem i sympatią. Trzy zdarzenia obrazujące dobry klimat otaczający polską załogę.
Jachty cumujące przy kei. Na jachtach gwarno, atmosfera wielkiej imprezy żeglarskiej. Na nadbrzeżu tłumy sympatyków żeglarstwa. Do polskiego jachtu podchodzą dwie dziewczyny z pytaniem o żagle noszone na „Kapitanie”. Były to szare, bawełniane, troskliwie trymowane, z dwoma nowymi białymi brytami. Pozostałe jachty startujące w regatach, nosiły już żagle dakronowe, śnieżno białe. Zyga skwitował pytanie odpowiadając „żagle tak jak dobre winno im starsze tym są lepsze”. Pytanie każde jest odpowiednie, gdy kierują je dziewczyny do chłopaków dorodnych jak nasza załoga, gdzie Zyga nosił jeszcze ksywę „panna” z uwagi na swoją delikatną młodzieńczą urodę.
Polską załogę rewizytuje Krupp, owner jachtu „Rubin”, który był faworytem regat. Zyga po wygranych regatach, otrzymuje ofertę objęcia funkcji kapitana jego jachtu. Odmówił przyjęcia tej propozycji, mimo że była z wyjątkowo atrakcyjnymi warunkami w tym też formalnymi.
Znaczenie tej morskiej imprezy podkreślony też został przez organizatora bankietem – galą kończącą regaty. Uczestniczy w nim z załogi tylko Zyga, który miał w miarę stosowny garnitur na taką galę. Posadzony przy honorowym stole jako zwycięzca regat z najwyższymi rangą notablami, łącznie z kanclerzem NRF Konradem Adenauerem. Admirał siedzący obok Zygi wykazał się znajomością Gdyni, poznaną, gdy był dowódcą krążownika „Gneisenau”, cumującego w Gdyni w czasie okupacji. Dowiedziawszy się o tym, Zyga oświadczył że nie będzie siedział obok osoby, która, szczęśliwym zbiegiem okoliczności dla niego i rodziny, nie unicestwiła Jego (i rodziny) pociskami okrętu. Oświadczając to, wstał od stołu stwierdzając, że nie może siedzieć obok tego admirała. Konsternacja przy stole, Zygę przeproszono, a admirałowi wskazano miejsce przy innym stole. No cóż, taki był Zyga.

Potwierdził swój charakter w kolejnym starcie w Kieler Woche. „Kapitan” miał poważnie opóźnione przybycie do Kilonii. Zyga zdążył tylko uzyskać ustną informację o instrukcji żeglugi, że komisja regatowa (KR) nie zmieniła trasy pozostawiając ją jak w roku ubiegłym. „Kapitan” jest pierwszy na mecie, a Zyga nie podpisuje oświadczenia że jacht przebył trasę zgodnie z instrukcją żeglugi. Okazało się, że trasę zmieniono dodatkowym znakiem, który „Kapitan” minął niewłaściwą burtą. KR uznaje swój brak precyzji w informacji udzielonej Zydze przed startem. Mimo tego Zyga nie zmieni swej decyzji i jacht został uznany jako nie kończący wyścigu. Awantura w kraju, padają propozycje o dyskwalifikację, pozbawienie prawa do reprezentowania kraju. On pozostał przy swojej decyzji jako jedynie słusznej. Uważając, że żeglarstwo to zajęcie dla dżentelmenów, ludzi prawych i uczciwych. Taka postawa cechowała Zygę przez cały okres jego sportowego żeglowania jak i też w szkoleniu.
Te regaty były też przełomem w Zygowym żeglarstwie. Postanowił uprawiać tylko żeglarstwo na jachtach monotypowych, zrażony do obowiązującej wtedy formuły przeliczeniowej dla jachtów morskich. „Kapitan” utracił wtedy pierwsze miejsce w długim wyścigu, na rzecz małego jachtu, któremu sprzyjała pogoda, zmieniając się ze słabo wiatrowej przeznaczonej dla cała stawki jachtów, na silno wiatrową, z której skorzystał zwycięzca, przybywając na metę dwa dni po przed ostatnim jachtem.
Zyga i klasa STAR
Nowy rozdziała żeglowania Zygi, to ściganie się na jachtach monotypowych klasy STAR. Olimpijskiej klasy powstałej w USA 1910 roku. To czas sportowego żeglowania, czas treningów i startów od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Czas w dążeniu do żeglarskiego mistrzostwa własnego i załogi. Niestety to również czas naszej polskiej siermiężnej rzeczywistości z brakami finansowymi, brakiem dostępu do nowych technologii w żeglarstwie, ale też brakiem kompetentnych osób w zarządzaniu polskim sportem.
Takie warunki Zyga pokonuje własną zaradnością. Startuje osiągając coraz lepsze rezultaty. Jest w czołówce europejskiej. Regaty przedolimpijskie to 2 miejsce na mecie. Wtedy jak grom z jasnego nieba, spadła na żeglarzy, a szczególnie na kandydatów do startu olimpijskiego, w tym Zygę i Adama, jego załoganta, fatalna informacja. Polski Komitet Olimpijski „decyzją swoją” wyeliminował żeglarzy z Igrzysk Olimpijskich 1960 roku. Powód kuriozalny. Podano oficjalnie, ówczesną nowomową coś w stylu, że „żeglarstwo to przeżytek kapitalistyczny, niestosowny dla klasy robotniczej„. To był czas osiągnięcia przez Zygę światowych wyżyn żeglarskich.
Olimpiadę wygrała załoga radziecka z Pieniginem za sterem, która na Mistrzostwach Europy przed olimpiadą była 17, a załoga Zygi na 4 miejscu. Tym bardziej bolało to Zygę, pozbawionego startu olimpijskiego przez polityczną decyzję PKOl-u.

W tym czasie Zyga kończy 28 lat. Dalej pracuje zawodowo, zakłada rodzinę. Sportowo, prezentuje ogromny potencjał regatowy i żeglarski, doświadczenie morskie starego wygi, również dalej romantyczne spojrzenie na żeglowanie. Pojęcie o bardzo szerokim znaczeniu.
Dalej mimo przeszkód marzy i nie traci nadziei na osiągnięcie wyznaczonego celu, jakim stał się dla Niego sukces olimpijski.

Już w minionym czasie dostrzec można różne zdarzenia, które ograniczały Jego efekty sportowe. Nie inaczej było w Jego dalszym żeglarskim działaniu.
Zyga na Igrzyska Olimpijskich w klasie Soling
Taki znaczący przykład to Jego start w regatach olimpijskich w Monachium 1972 r. już na jachcie klasy Soling, w której ściga się w okresie między kolejnymi olimpiadami. Ostatni start to bezprecedensowe zwycięstwo regat przedolimpijskich w Travemunde, będąc na 1 miejscu we wszystkich wyścigach. Wiał ostry wiatr ok. 8°B.

Takie wiatry prognozowane były na czas regat olimpijskich, które się nie sprawdziły, wiało słabo. Żagle słabo wiatrowe Zyga otrzymał przed startem. Użyć ich w regatach olimpijskich załoga nie mogła z powodów formalnych oraz praktyki regatowej. Żagle należy sprawdzić i opływać oraz uzyskać potwierdzenie mierniczego regat. Szanse na dobry wynik pogrzebała pogoda, ale to jest przewidywalne, główny powód to niedostateczne wyposażenie jachtu na regaty olimpijskie zgodnie z dewizą: „jakoś to będzie”.

Ten brak fartu dotknął Zygową załogę również ze strony jury regat, przez odwołanie wyścigu, w którym polski Soling, na niezagrożonej pierwszej pozycji – konkurenci mijali dopiero dolny znak – zbliżał się do mety. Decyzja ta pozbawiła naszą załogę medalowej pozycji w regatach Olimpijskich.

Od redakcji:
Ostatecznie Zyga z załogą: Józefem Błaszczykiem i Stanisławem Stefańskim w Igrzyskach w Monachium zajął 8 miejsce, które przez wiele lat było najwyższym żeglarskim, olimpijskim osiągnięciem, aż do sukcesu i złotego medalu Mateusza Kusznierewicza w klasie Finn w 1996 roku w Atlancie
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy następców Zygi, kolejnych Pokoleń Olimpijczyków YACHT KLUBU POLSKI GDYNIA: Zdzisława Staniula, Macieja Grabowskiego i Aleksandry Melzackiej: