Wiesław Wołowski: Moja przygoda z żeglarstwem

  • Moja przygoda z żeglarstwem  zaczyna się w roku 1967, kiedy to moja mama zapisała mnie do szkółki żeglarskiej przy PPDiUR  DALMOR.
  • W 1968 roku zdobyłem patent żeglarza jachtowego.
  • Przez następne lata żeglowałem na jachtach mieczowych głównie na obozach żeglarskich.
  • W 1972 roku podczas Operacji Żagiel zdecydowałem się zrealizować swoje marzenia o pływaniu morskim.
  • Do  Yacht Klubu Polski zapisałem się w 1973 roku. W tym czasie był to chyba jedyny ogólnodostępny klub.

Ponieważ do obowiązku członków klubu należało przepracowanie kilkunastu godzin przy  pracach remontowych, dołączyłem do załogi Przygody. Przy pracach remontowych wypracowałem więcej godzin niż było wymagane i zostałem zakwalifikowany  na pierwszy rejs w sezonie, który miał się odbyć do Jastarni.

W dniu wypłynięcia stawiłem się na pokładzie z samego rana i zacząłem  przygotowywać Przygodę do rejsu.

Około godziny 14.00 na pokładzie stawił się kapitan Alfred Naskręt i reszta załogi ,  między innymi pani Sachetti.   Po zebraniu książeczek żeglarskich przez kapitana, okazało się że nie posiadam aktualnych badań lekarskich . W związku z tym zostałem poinformowany, że jeżeli zjawię się z ważnymi badaniami  w ciągu godziny to popłynę w ten rejs.

Udało się.

Otrzymałem stanowisko manewrowe przy cumach rufowych i bezanmaszcie. Po wypłynięciu z portu i możliwości nacieszenia się moim pierwszym rejsem na dużym jachcie, kapitan wydał polecenie wymycia zęz. Po zakończeniu sprzątania, dostałem stertę lin z poprzedniego sezonu na których były zaciśnięte  węzły celem ich rozwiązania. Gdy się uporałem z kolejnym zadaniem, byliśmy już przy pławie ”J” i mogłem dalej cieszyć  się żeglowaniem.

Po zacumowaniu w Jastarni załoga udała się do Okrąglaka na spotkanie towarzyskie, a ja dostałem zaszczytną funkcję wachtowego na pokładzie. Kiedy załoga powróciła, zostałem zwolniony z wachty i nagrodzony herbatą z rumem.

Następnego dnia wracaliśmy do Gdyni a mój dzień na wodzie był podobny do dnia poprzedniego, czyli dużo pracy i trochę żeglowania.

Na zakończenie rejsu załoga spotkała się w świetlicy klubowej, gdzie Alfred Naskręt uroczyście wręczył książeczki żeglarskie z wpisem potwierdzającym rejs.

Kapitanowi w tym rejsie było jakoś niezręcznie wydawać komendy używając mojego imienia i nazwiska, więc postanowił,że łatwiej będzie gdy będzie do mnie mówił WOŁODIA.

Zachowało się do dnia dzisiejszego.

Po okresie pływania na PRZYGODZIE,  rozpocząłem  pływanie regatowe na TAJFUNIE.

Z tego okresu pamiętam, jak będąc już jachtowym sternikiem morskim prowadziłem TAJFUNA w regatach zatokowych. Na wypłynięcie poza zatokę potrzebny był kapitan bałtycki i w tym celu korzystaliśmy z uprzejmości kapitana  Ponomarewa.

Podczas jednych regat które odbywały się na trasie Gdynia-WŁA-Gdynia  wystartowaliśmy około godziny 10.00. Wiatry były słabe i zmienne.

Start był niezbyt udany i konkurencja trochę nam uciekła. Załoga była nastawiona pozytywnie i ochoczo zmieniała żagle, wykonywała zwroty, ale każda podjęta przeze mnie decyzja tylko powodowała, że konkurencja zwiększała nad nami przewagę.

Wieczorem, gdy znaleźliśmy się przy pławie WŁA wiatr ustał a konkurencja była  niewidoczna.

Na rufie można było napisać koniec wyścigu.

W załodze zapanowała atmosfera odprężenia i  relaksu . Wieczór spędziliśmy na rozmowach i opowieściach kapitana z jego przygód wojennych i żeglarskich.

Całą noc płynęliśmy  wzdłuż półwyspu Helskieg,  tak że około godziny 5-tej rano znaleźliśmy się na trawersie Góry Szwedów. W tym czasie załoga spała, oprócz wachty . Wtem jeden z kolegów wychodzi na pokład i mówi „ależ  wam dobrze idzie” . Odwracam się do tyłu, a tam widzę wszystkie  jachty płynące na spinakerach będące w odległości  2 Mm. Załoga natychmiast wyszła na pokład i powróciliśmy do regat . Metę przekroczyliśmy na drugiej pozycji za jachtem Tornado.

Konkurencja popłynęła  daleko w morze w poszukiwaniu wiatru,  a nas prąd poniósł wzdłuż brzegu.

W 1988 roku na początku sezonu zjawiło się w Klubie zaproszenie do udziału w Morskich Żeglarskich Mistrzostwach Litwy. W wyznaczonym terminie dostępny był tylko sy WITEŹ.  Po skompletowaniu załogi wypłynęliśmy do Kłajpedy. Podczas regat odbyły się trzy wyścigi przy słabych wiatrach. Zaangażowanie załogi w czasie wszystkich wyścigów pozwoliło na zajęcie II miejsca i zdobycie tytułu Wicemistrzów Litwy.

Po minięciu główek portu Kłajpeda podpłynąłem do punktu Straży Granicznej, a oni  tradycyjnie skierowali mnie do basenu węglowego gdzie znajdował się budynek wszystkich stosownych służb.   Po  około godzinnym oczekiwaniu, stawiły się wszystkie służby: straż graniczna ,służba celna i sanitarna.

Na początek padło pytani : z jakiego powodu wpłynęliśmy do Kłajpedy, kiedy obowiązuje zakaz wpływania dla zagranicznych jednostek sportowych. Po okazaniu zaproszenia i konsultacji telefonicznej z władzą zwierzchnią przystąpiono do odprawy . Ponieważ stawiły się wszystkie służby to i przeprowadzono skrupulatnie wszystkie kontrole, a ja pisałem kolejne oświadczenia o narkotykach, prowiancie, pieniądzach, alkoholu …i nie wiem co jeszcze.

Gdy zakończono inspekcji – ku mojemu zdziwieniu – skierowano nas do jachtklubu, a nie jak poprzednio do basenu węglowego . Po zjawieniu się w jachtklubie było podobne zdziwienie, ale po dwóch dniach wszystko wróciło do normalności. Pojawiły się inne jachty i zapanowała regatowa atmosfera.

Po zacumowaniu jachtu w marinie załoga udała się na zwiedzanie miasta, no i oczywiście na piwo.

W lokalu zaczepił nas jakiś człowiek, który rozpoczął  mnie wypytywać o tym jak nam się stoi w jachtklubie, jak nam się podoba w Kłajpedzie i zadawał szereg innych pytań .Gdy się oddalił rozpoznałem w nim szefa inspekcji , której dokonano dwie godziny wcześniej. Po zdjęciu munduru był to bardzo przyjazny człowiek.   

Jednym z etapowych portów był Pionierskij , niedaleko przylądka Taran. Baza statków rybackich, a miasto wyglądało jakby czas zatrzymał się na Prusach Wschodnich.

Załoga udała się w poszukiwaniu możliwości skorzystania z toalety i prysznica. Znaleźli je w pomieszczeniach pracowników portu. Jednak jeden z pracowników stwierdził, że jest tam straszny bałagan i że nie nadają się do skorzystania, lecz jest on w posiadaniu klucza do węzła sanitarnego z którego nikt nie korzysta .Udostępnił nam go na cały nasz pobyt. Jedyną zaletą tego sanitariatu było to, że byliśmy tam sami. Pomieszczenie jak i armatura były z bardzo zamierzchłych czasów. Woda z rur przeciekała cienkimi stróżkami, rury owinięte były szmatami, ściany brązowe od rdzawej wody, potłuczone oświetlenie.

W porcie dużo nie brakowało, a Witeź zostałby zatopiony przez manewrującą przetwórnię rybacką. Przetwórnia manewrując w porcie, płynęła całą wstecz prosto na jacht. Cała załoga w trybie natychmiastowym ewakuowała się na ląd i krzykami próbowała zatrzymać statek. Odniosło to skutek, bo załoga przetwórni to zauważyła i manewrem cała naprzód zatrzymała się metr od jachtu. Jacht mocno poobijał się o keję. Dużo słyszałem o radzieckich statkach, ale dopiero wtedy mogłem zobaczyć statek z wielką dziurą w burcie zabitą deskami i pięknie dla niepoznaki pomalowanymi.

Dalsza część rejsu przebiegała spokojnie, tylko przy odprawie powrotnej teczka z napisem Witeź była dużo grubsza niż na początku.

Żeglarstwo to oprócz regat, sztormów, brzydkiej pogody i zmęczenia, to piękne widoki  i wypoczynek.

Po zawarciu związku małżeńskiego chciałem, aby moja małżonka podzielała moje zainteresowania, więc popłynęliśmy w podróż poślubną na Kneziu do Świnoujścia. Trasa przebiegała z Gdyni do Świnoujścia, a w powrotnej drodze po portach polskich . Rejs był wycieczkowy – nieśpieszny: kąpiele morski, zwiedzanie,  łowienie ryb, pełen wypoczynek przy pięknej pogodzie.

Małżonka pływa razem ze mną do chwili obecnej i jest najbardziej zaufanym załogantem.

Przez te lata pływania na jachtach można by było napisać wiele wspomnień, ale  wszystkiego nie pamiętam.

Wiesław Wołowski

Aktualności

Kategorie